Czasem nawet najlepsze mapy nie pomogą gapiostwu.

Wywiozło mnie dziś metro trochę dalej niż potrzebowałam, a że duchota w nieklimatyzowanych wagonikach panuje nieziemska, bo londyńskie lato postanowiło na koniec sierpnia pokazać co potrafi, właściwie nie miałam nic przeciwko spacerowi.

Jak to ja skręciłam w prawo za wcześnie i… pozwoliłam Holbornowi mnie zachwycić. Kwintesencja architektonicznej angielskości (tudzież tego, jak ją postrzegam) podkręcona czerwonymi budkami telefonicznymi i praktycznie puste ulice. Przepraszam, czy to dalej jest Londyn?

Chwilami żałuję, że zamknęłam się na tych kilka ostatnich tygodni w Richmond, nie wybywając w miasto bez potrzeby. Tyle czasu na zwiedzanie zmarnowanego! Zaraz jednak się za te myśli ganię — najbardziej na świecie potrzebowałam wtedy oswoić sobie jakąś cząstkę tego wielkiego miasta, poczuć się w niej bezpiecznie i choć trochę jak w domu, wypić te kilkanaście kaw nad rzeką i po prostu pozwolić samej sobie być. Gdy czujesz, że potrzebujesz czasu, dla swojego dobra musisz go sobie dać. W końcu to zrozumiałam.

Dopiero teraz wracam do życia, a niebo jakby chcąc mi to wszystko uprzyjemnić, przybiera do moich zdjęć cudowny odcień niebieskiego. Widząc takie światło myślę, że dobrze, że mam przy sobie chociaż telefon. Moje Instagram Stories puchnie od zdjęć i filmików.

Zmuszam się i odrywam się od tych wszystkich budynków. Muszę załatwić w końcu to po co tu przyjechałam.
W punkcie odbioru przesyłek kurierskich czeka na mnie mój paszport z amerykańską wizą. Lecę we wrześniu do San Francisco! Już przebieram nogami w podekscytowaniu jak mała dziewczynka, która od zawsze marzyła by zobaczyć Amerykę na własne oczy.

Wrzesień za pasem, kończy się lato, idą zmiany, idzie nowe…
“Ahoj, przygodo!” staje się powoli moim mottem :)

Podobne wpisy

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments