Dziś mija 5 lat odkąd z biletem w jedną stronę poleciałam do Londynu. Jestem w Londynie pięć lat. PIĘĆ LAT.

Dobrze mi w tym kraju bez gór, ze wszystkich stron otoczonym wodą, w mieście, o którym myśli się, że jest najbardziej deszczowym w Europie (a tymczasem to w Barcelonie, Berlinie i Rzymie więcej pada).

Czy to jest moje miejsce na Ziemi?
– Nie wiem.

Myślę, że człowiek może mieć wiele miejsc na Ziemi. A najbardziej ekscytujące jest dowiadywanie się, gdzie jeszcze jest nam dobrze. Londyn jest dla mnie jednym z nich.

Kocham się w Londynie, choć nie była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Pierwszy raz w Londynie byłam na wycieczce szkolnej w liceum (chodziłam do klasy językowej, z 6 godzinami angielskiego w tygodniu), zaliczyliśmy większość typowych atrakcji, jak London Eye, National Gallery i to nieszczęsne muzeum Historii Naturalnej, przez które się zraziłam do Londynu (dziwne, wiem). W moim przypadku naprawdę nie ma sensu mnie tam zaciągać i jeszcze kazać w nim być przez kilka godzin – wynudziłam się za wszystkie czasy. I pewnie jakoś bym to zniosła, gdyby nie to, że po nim pojechaliśmy do Science Museum i na zwiedzanie mieliśmy godzinę. Godzinę. Na muzeum, w którym ciekawiło mnie wszystko!!! A jeśli się obrażać to z przytupem – obraziłam się na Londyn, i dopóki nie zgadałam się z A. w ogóle o Londku nie myślałam.


Londyn nauczył mnie mieć w nosie jak wyglądam.

Dopiero tutaj zaczęłam nosić takie ubrania, na które mam ochotę. Żadna tam ekstrawagancja w moim wydaniu, ot leginsy na tyłku bez zasłaniania go tunikami i spódniczkami. To jest najwygodniejszy strój świata! Przestałam też myśleć o tym, co mam na sobie jeśli muszę na chwilę wyskoczyć do sklepu. Z makijażem, bez makijażu, w staniku, bez stanika. Whatever :)


Częściej patrzę ludziom w oczy

Ludziom też jakoś łatwiej przychodzi uśmiechanie się na ulicy, w sklepie czy choćby w kolejce do publicznego kibla. Uwielbiam „How are you?” i small talki o pogodzie, nawet jeśli są powierzchowne.

.

Architektura i wizualny ład

Boże, jak ja kocham to, że Londyn nie jest obsrany reklamami, billboardami i potykaczami (trzymam kciuki za ustawy krajobrazowe dla wszystkich miast w Polsce). Przebywając w przestrzeni publicznej odpoczywam estetycznie i jakkolwiek napuszenie to brzmi, autentycznie cierpię widząc polskie blokowiska oblepione styropianem, pomalowane we wszystkie kolory tęczy, naprawdę wolę (KOCHAM!) budynki z klinkierem na elewacji.

Za co jeszcze mam słabość do Londynu (i UK?)
Za dostęp do jedzenia ze wszystkich stron świata i za chipsy Tyrell’s sweet chilli & red pepper (to nie jest współpraca, a mogłaby być!)

I jeszcze za to wszędobylskie piknikowanie i siedzenie na trawie (nie widać tego na dzisiejszych zdjęciach, bo w sumie skupiłam się na budynkach, ale jeśli mnie czytacie to widzieliście już nie jedno zdjęcie parku/trawnika ;)). Tu się spędza czas na zewnątrz, na kocu, ludzie częściej sprzątają po swoich psach niż nie, więc nie trzeba się bać niespodzianek, nie zliczę ile godzin spędziłam na kocu gapiąc się w niebo, w ciepłe wieczory, w środku tygodnia i oczywiście w weekendy.

Do tego w UK można przechodzić na drugą stronę ulicy na czerwonym i policja stojąca obok nawet nie mrugnie, tak długo jak nie rzucasz się pod auto.


To są pierdoły tak naprawdę…

I oczywiście, że nie jest to miasto, kraj z samymi zaletami – no skądże, nawet ja nie jestem tak naiwna… ale na takim codziennym, powierzchownym poziomie, żyje mi się tu lepiej niż w Krakowie, niż w Raciborzu… Prościej, spokojniej i… wolniej.

Ale jest też druga strona medalu – nieokreślona tożsamość, bycie w rozkroku, jedną nogą w Polsce, drugą nogą tutaj. Przestałam kumać Polskę, zdarza mi się wstydzić bycia Polką, ale o ile czuję się Londyniarą, nie będę w stu procentach Brytyjką, nawet jeśli za kilkanaście miesięcy dostanę brytyjski paszport… I choć dobrze sobie radzę z angielskim, w 100% sobą jestem zawsze po polsku.

Są też różnice kulturowe, uprzejmostki i grzecznostki, których nie wyssałam z mlekiem matki. Trudno jest mi to nazwać czy opisać, ale czuję to w kontaktach z lokalsami, w rozmowach, mailach, wymianach uprzejmości.

Nie tęsknię jakoś szczególnie za polskim jedzeniem, a w polskim sklepie byłam może kilka razy, choć cieszę się, że w Tesco online można kupić polski twaróg, musztardę sarepską i majonez Winiary. Nie uważam, że wszystko co polskie jest lepsze, choć przywoziłam pomidory z ogródka moich rodziców.


I jest jeszcze jedna sprawa… ludzie.

Wyjechałam z Krakowa, w którym miałam już ułożone życie towarzyskie. Potem, przyjeżdżając na warsztaty pisarskie ten krąg znajomych poszerzył się o koleżanki pisarki. Wspólna pasja bardzo spaja. Nawiązałam przyjaźnie, które niestety z powodu mojego mieszkania tutaj są przyjaźniami na odległość i często mi smutno, gdy nie mogę brać udziału w ich spotkaniach.

Gdy omijają mnie imprezy rodzinne i nierodzinne. Gdy nie mogę tak po prostu pójść na spacer z przyjaciółką i jej synkiem.

To jest najtrudniejsze do przełknięcia – że zostawia się życie w jakimś miejscu i ono się toczy dalej, ale już beze mnie. Że znajomi mają nowych znajomych, których ja już nie znam, a których imiona próbuję jakimś cudem zapamiętać, gdy pojawiają się w rozmowach. Staramy się być blisko siebie za pomocą internetu, ale nawet to blisko jest dalekie, gdy nie możesz spontanicznie wyskoczyć na kawę czy wino po pracy (pomijam tu temat pandemii, ofc), wspólnie świętować urodzin, pomóc w przeprowadzce czy wpaść na parapetówkę… Tego nie zastąpi nawet kilkugodzinne spotkanie na Zoomie.

A jednak, choć to właśnie mnie boli najbardziej w byciu migrantką, nie chcę wracać. 

(Pomijam też kwestie polityczne w tym tekście, choć i one dokładają swoją cegiełkę)

Nie pamiętam już czego się spodziewałam przeprowadzając tutaj – chciałam być z A. i to było najważniejsze. I jestem. I jesteśmy tu razem, i chcemy tu być.

A co będzie to będzie.

Podobne wpisy

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Magda
Magda
2 lat temu

A ja jestem juz 10, w dziurze na poludniu….