Był rok 2014. Zatrzymałam się na chwilę i rozejrzałam wokół: na scenie stała ona w lekkiej i zwiewnej sukience, śpiewała Spectrum, piosenkę, którą uwielbiam i której słucham zawsze gdy jest mi źle albo gdy jest mi bardzo dobrze. Stadion Narodowy zdawał się trząść w posadach gdy tysiące fanów skakało góra-dół, góra-dół wykrzykując ile sił w płucach „Say my name” i „we will never be afraid again”. Ja skakałam z nimi i krzyczałam z nimi wpatrzona w drobną sylwetkę wokalistki na scenie. Zalała mnie ogromna fala radości, szczęścia i wolności. I miłości. Do muzyki, która wyzwala takie emocje, i świata, który tę miłość przyjmuje i przekazuje dalej. 

Miałam 27 lat i pierwszy raz od długiego czasu doświadczyłam jak potężne może być bycie w „tu i teraz“. Przeżywanie danego momentu najlepiej jak się potrafi, bez myślenia o tym co będzie za chwilę. Płakałam ze wzruszenia, bo nigdy nie podejrzewałam siebie o możliwość przeżycia aż takiej radości płynącej z muzyki. Że będę w stanie tak świadomie ją odbierać i tak mocno czuć.

Wszystko zaczęło się rok wcześniej na Coke Music Festival w Krakowie. Do tamtej pory strasznie wstydziłam się bawić na koncertach. Śpiewałam cichutko pod nosem, żeby tylko ktoś nie usłyszał, bo przecież fałszuję. Nie tańczyłam, bo komuś to mogło przeszkadzać. Klaskałam tylko trochę, zawsze na koniec utworu i nigdy w trakcie, do rytmu, bo zawsze trochę trwa zanim się go nauczę i początkowo ciągle się mylę. I nigdy nie podnosiłam rąk do góry.

Co ludzie powiedzą? Jak można tak przeżywać? Ot, muzyka, wielkie mi rzeczy.

Zazdrościłam koleżankom, które swobodnie jeździły na festiwale. Ja nie potrafiłam się na nich odnaleźć. Jeszcze ok, gdy występował znany mi artysta, gdy znałam jego piosenki i mogłam je śpiewać (oczywiście cichutko). Ale ktoś nowy? Nie potrafiłam po prostu otworzyć się na muzykę i pozwolić jej wniknąć w ciało. Było kilku artystów, których słuchałam w domu, których teksty znałam. Ale do pewnego momentu zabawa na koncertach równała się dla mnie ze śpiewaniem z artystą. Tańczenie? Nigdy w życiu! Przecież nie umiem!

Aż zdarzył mi się Coke. A na nim Mela Koteluk, Brodka, Regina Spektor i Florence. Cztery wokalistki, których lubiłam słuchać.

To miał być drugi koncert Flo i Maszyny w Polsce, pierwszy od 3 lat. Fanclub się cieszył, przygotował jakieś akcje koncertowe, a ja chciałam usłyszeć Never let me go na żywo. Nie usłyszałam, a po koncercie obiecałam sobie, że będę jeździć za Florence dopóki mi tego nie zaśpiewa ;)

A sam koncert… Poezja. Flo była wzruszona akcjami koncertowymi, tym jak ludzie się bawią, śpiewają tańczą. Mnie niespodziewanie wypełniła muzyka. Harfa, perkusja, klawisze… I jej głos, mocny i silny. Wkradający się głęboko do środka. Flo ma świetny kontakt z publicznością, zwraca na nią uwagę, wchodzi w interakcje, często do niej wychodzi. Zdaje się czerpać z niej energię.

Nie znałam wtedy wszystkich piosenek, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Dałam się porwać i zaczarować.

Coś we mnie zaczęło pękać.

***

Od tamtego czasu byłam na jednym koncercie Florence And The Machine w Londynie i wszystkich koncertach w Polsce. W sumie na sześciu. Na ostatni poleciałam specjalnie z Londynu do Warszawy, bo jej koncerty w Polsce są wyjątkowe. Siódmy zaliczę jesienią w Londynie.

Już nie przeżywam na tych koncertach aż takich uniesień jak 5 i 4 lata temu. Trochę za tym tęsknię, ale wiem, że one były po to, żeby mnie rozbroić. Ale nie mam już problemu z tym, żeby drzeć się, klaskać, tańczyć i skakać. Lepiej nie stać obok mnie na koncercie jeśli samemu stoi się jak kłoda (kiedyś ja byłam taką kłodą) ^^.

Kocham tańczyć i już się tego nie wstydzę. Potrafię wyjść na parkiet sama gdy nikt nie tańczy, bo akurat leci moja ukochana piosenka. Idąc ulicą i słuchając muzyki na słuchawkach nie wstydzę się jej przeżywać, macham rękami do taktu jakbym dyrygowała orkiestrą, przeżywam wszystkie góry i doły. Uwielbiam patrzeć też na innych ludzi, którzy robią to samo i bywa, że zaczynają tańczyć na chodniku. Myślę, że taka wrażliwość jest urocza :)

Muzyka Flo mnie otworzyła na radość i zawsze będę jej za to wdzięczna. Już nie pozwalam tym drzwiom się zamknąć :)

A moim największym muzycznym marzeniem jest jej koncert z orkiestrą symfoniczną. To by była bajka!!!

***

Tekst ten powstał i publikowany jest dlatego, że dzisiaj premiera nowej płyty Florence And The Machine „High as Hope”!

Ja już słuchałam i jestem zachwycona wartwą muzyczną. Teksty z „High as Hope” mnie rozwalają, bo są tak bardzo osobiste i tak pełne smutku, że chwilami chciałabym Flo mocno przytulić. Wiele razy mogłabym powiedzieć: miałam podobnie. Pewne emocje i przeżycia są uniwersalne :)

Poza tym, jestem podekscytowana, uwielbiam patrzeć jak ta kobieta się rozwija muzycznie!!!

Teraz Twoja kolej, czy znasz muzykę FATMu? A może byłaś/byłeś na koncercie? Jak wrażenia?
A jeśli nie, to czy jest ktoś kto Cię tak muzycznie otworzył? Artystę, któremu coś zawdzięczasz? Chętnie o tym poczytam! A może nawet podzielisz się swoją ukochaną piosenką?

Oto moje:

1. Spectrum

2. Never let me go

3. Big God

Photo by Edwin Andrade on Unsplash

Podobne wpisy

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

3 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Katarzyna Janoska - anoriell
5 lat temu

Wzruszyłam się tym Twoim opisem :)
FATM jakoś nigdy nie trafiła w moje serce, ale dobrze wiem co piszesz o uczuciu wolności tu i teraz i przenikaniu muzyki i tym cudownym koncertowym flow. Myślę koncerty takiej muzyki to jest to co zawsze wyciągnie mnie z najgorszego nawet doła.

Magda
Magda
5 lat temu

Moje guru nazywa sie howard jones:)

A to mnie rozwalilo
https://m.youtube.com/watch?v=iWOyfLBYtuU