Mam w brzuchu ogromną, splątaną kulę złości. Moje oczy są tamą, która nie przepuszcza wzbierających w środku łez. Patrzę na siebie w lustrze i nie umiem się zdobyć na uśmiech. Jestem wyczerpana, ale nie potrafię odpoczywać. Mam czas, ale nie umiem go wykorzystać. Nie czytam książek, nie piszę, nie tworzę, prawie nie wychodzę z domu. Mało co mnie cieszy.

Kulę się ze strachu i wstydu, że znowu jestem pod kreską, że sobie nie radzę.
Trudno jest się do tego wszystkiego przyznać. Najpierw przed sobą, a potem przed bliskimi i przed światem.

Złość i smutek rosną, rozpychają się tak, jak wyobrażam sobie, że rozpycha się dziecko w łonie matki. Ale dziecko pod sercem jest „dobre”, a te emocje?


Oglądamy The Crown. W siódmym odcinku czwartego sezonu księżniczka Małgorzata siedzi na fotelu przed terapeutką i mówi:

Małgorzata: Już raz byłam na terapii (…) Problem w tym, że… Cóż, jestem temu przeciwna. Uważam, że to żałosne. Przeczy wszystkiemu, co mi wpajano.
Terapeutka: Mianowicie?
M: Że użalając się nad sobą, nic nie wskórasz. Musisz sobie radzić.
T: To bardzo pospolite podejście. A także staromodne.
(…)
T: Co sprawiło, że chcesz spróbować jeszcze raz?
M: Bo… Ze wstydem przyznaję, że czułam się… trochę przygnębiona… już od jakiegoś czasu. A, ten obecny problem zdaje się opierać wszystkim moim próbom, żeby go znieść.

Przed ostatnią przytoczoną tu wypowiedzią jest zbliżenie na Małgorzatę czyli na Helenę Boham-Carter. Nie odpowiada od razu. Widzimy jej profil i drżące usta. Patrzy przed siebie, spuszcza wzrok, zaciska oczy. Patrzę na nią i wiem, że powstrzymuje napływające do oczu łzy. Wiem, jak trudno jej to wszystko powiedzieć na głos.
I choć przedstawione w tym odcinku wydarzenia umiejscowione są w latach 80. XX wieku, choć terapeutka mówi, że to pospolite i staromodne podejście, myślę, że niewiele się zmieniło przez ostatnie 30-40 lat.


W ubiegłą środę opublikowano na stronie New York Times esej Meghan Markle, w którym wyznaje, że latem poroniła drugą ciążę. Opowiada, jak trudne były dla niej pierwsze miesiące macierzyństwa i jak bardzo poruszyło ją proste pytanie dziennikarza „Are you OK?”, zadane podczas podróży jej i księcia Harrego po południowej Afryce. Podziękowała mu i dodała (co wzbudziło wtedy wielkie sensacje w mediach), że niewiele jest ludzi, którzy spytali czy wszystko u niej w porządku. Dalej w tekście przywołuje tegoroczne wydarzenia związane z ruchem BLM, pandemię, która w taki czy inny sposób dotknęła nas wszystkich i zachęca, żebyśmy – niezależnie od tego wszystkiego, co nas dzieli zapytali siebie nawzajem – Czy wszystko ok?

Niedługo później artykuł o eseju Meghan opublikowały online Wysokie Obcasy. Zajrzałam z ciekawości do komentarzy (stety albo niestety często to robię), żeby przeczytać wiele opinii o tym, że swoją stratę Meghan powinna przeżywać prywatnie, i że po co się z tymi emocjami afiszować.

Walnęłam się z frustracji w czoło. Ależ oczywiście, że ona – jeśli tylko czuje się na siłach – może wykorzystać swoją rozpoznawalność, żeby o tym mówić. No choćby po to, żeby szerzyć wiedzę. Dopóki poronienie nie spotkało rok temu bliskiej mi kobiety, nie miałam pojęcia, że zdarzają się one tak często. A przecież też mi się ono może przydarzyć.

Trudne emocje są niekomfortowe, choć są częścią życia.
Mam wrażenie, że istnieje jakaś lista sytuacji, po których warunkowo można (bo jest na to społeczne przyzwolenie) przeżywać złość i smutek. Lista jest krótka, jest na niej na pewno ciężka choroba, żałoba po śmierci członka rodziny i może rozstanie / rozwód. Ale i one mają do siebie przyklejony, adekwatny do kalibru wydarzenia, timer z czasem w którym można daną stratę przeżywać. Gdy coś nie zawiera się na tej liście, jak najszybciej trzeba się z tym uporać. Najlepiej po cichu i dyskretnie.

A przecież poczucie wstydu, że się coś czuje w niczym nie pomaga, a wręcz przeciwnie – utrudnia, a w moim przypadku mam wrażenie, że jeszcze pomnaża moją złość i smutek. A przecież one są bardzo potrzebne, doskonale wskazują na to, co dla nas ważne i na to co boli.

Mówienie na głos (jeśli ma się taką potrzebę, bo rozumiem, że nie każdy ją ma) o trudnych emocjach oswaja je. A innym pozwala przez nie przejść bez poczucia, że są z nimi i w nich sami, że są dziwolągami, którzy nie radzą sobie w życiu.


Osoba, do której zwróciłam się o pomoc, słysząc o rozwalających mnie emocjach, z którymi od tak długiego czasu nie byłam sobie w stanie poradzić, poleciła mi na początek spróbowanie pracy z ciałem. Trudno jest, mieszkając w mieście, pójść do lasu, żeby sobie pokrzyczeć.

Zaniosłam się histerycznym płaczem już po kilku minutach. Powoli uświadamiałam sobie, że to najbardziej wstyd wobec tego, że powody moich emocji nie znajdują się na wyżej wspomnianej liście tak zmiótł mnie z nóg. Wstyd, że „przesadzam i powinnam się wziąć w garść”, wstyd, że nie umiem. Wstyd zabrał mi prawo do czucia tego, co czuję.

Złość, którą od tak długiego czasu niosłam w brzuchu, okazała się być krucha. Z każdym oddechem, odłamywałam jej kawałeczek i wynosiłam poza siebie, robiąc się coraz lżejsza.
Z każdą kolejną minutą, docierało do mnie, jak bardzo w ostatnim czasie się skuliłam w sobie. Wyciągając jak najdalej przed i nad siebie ręce, zagarniałam dla siebie i moich emocji przestrzeń. Robiłam nam na powrót miejsce w świecie.


Myślę, że to proste pytanie z eseju Meghan, zadane szczerze, komuś, ale też samej/samemu sobie, może mieć potężną moc.

Are you OK? Czy wszystko u Ciebie w porządku?

Stwarza dla kogoś przestrzeń w naszym świecie. Pokazuje, że jest ważna/y.
A świadomość, że jest się dla ważnym – tak po prostu albo mimo wszystko – może czasem uratować życie…

I gdy to pytanie zostanie nam zadane, gdy uda się otworzyć i na nie odpowiedzieć, mam nadzieję, że za tym pojawi się „Masz prawo czuć tę złość, masz prawo opłakać swoją stratę”.
I że otworzą się drzwi do tego, żeby ten trudny czas w końcu minął.

Podobne wpisy

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Justyna
Justyna
4 lat temu

Dzięki za te słowa! Myślę że ciężko nam przejść ponad „grzeczną” i często automatyczną odpowiedzią na pytanie „Are you OK?”.