W artykule u Marty Mareckiej przeczytałam ostatnio, żeby zamknąć za sobą drzwi i pisać. Takie to proste, ale czemu tak trudne zarazem? Siedzę w samolocie pod oknem. Samolot leci nad Europą. Obok mnie dwaj Grecy prowadzą burzliwą dyskusję na sobie tylko znany temat. Zastanawiam się: Czy to już te zamknięte drzwi czy jeszcze nie? Posłuchałam kilku podcastów i właściwie zmusiłam się do wyciągnięcia tabletu, otwarcia aplikacji. Czy chodzi o to, że niewiele mam do powiedzenia czy może muszę się wtłoczyć w jakiś rytm i skupienie?


Próbowałam napisać coś o Portugalii siedząc na Texel na kanapie przed kominkiem. Co drugie zdanie łapałam się na tym, że chcę je zapisać po angielsku. Poddałam się w końcu. Nie jestem dobra w przełączanie się między językami. W ciągu tego tygodnia myślałam częściej po angielsku niż po polsku. Zabawne i frustrujące jednocześnie. Z rozmów ze znajomymi wynoszę, że to zupełnie normalne zjawisko, mimo to trudno jest mi to zaakceptować.


Czasem mam wrażenie, że jeśli chodzi o pisanie, to najwięcej o nim opowiadam. Albo narzekam. I może mam rację? A może jestem wobec siebie zbyt krytyczna? A może jedno i drugie.


Przelatujemy nad Chorwacją. Pewnie jestem ignorantką, ale jakoś wcześniej nie wpadłam na to, że Chorwacja wcale nie jest tak blisko Grecji. To jest: wiedziałam, że nie sąsiadują ze sobą. Znam mapę Europy, raczej rozróżniłabym po konturach co jest co (a może wcale nie?), ale wiedzieć i wiedzieć to widać różne rzeczy.


Przelatywanie między strefami czasowymi mnie fascynuje. Ale nie to, że zmienia się godzina i że lecąc daleko na wschód albo na zachód można wydłużyć bądź skrócić dzień… Bardziej chodzi mi o te „mikro” zmiany. Jest 18:44 czasu holenderskiego/polskiego. W Londynie zaczynałaby się złota godzina, tu wchodzimy w niebieską godzinę. Z każdą przeleconą milą w stronę Grecji zapada zmrok…


Ilekroć lecę i mam szansę siedzieć przy oknie, i na dodatek jest niezła widoczność zachwycam się jak różnorodna jest Ziemia. Jak piękna. Coraz częściej myślę o tym w kontekście moich lotów, skądinąd dość częstych. Moim wpływie na to jak wygląda ekosystem… Coraz częściej widzę w mojej banieczce, że chwalenie się podróżowaniem nie jest już tak mile widziane, tak jak i jedzenie mięsa. Czy to dobrze? Źle? Przesadzamy? Czy to leży w naszych rękach? W rękach Kowalskiego i Smitha? Czy może więcej do powiedzenia miałyby wielkie korporacje?
Apple ogłosiło nowe telefony z dwa tygodnie temu. Chciałam z tej okazji kupić nowe etui do mojego, bo obecne się trochę przeciera i pęka. I co? I okazało się, że zeszłoroczny flagowiec nie jest już dla nich interesujący – kolorów została garstka, tego co chciałam już nie ma, spóźniłam się. W applestorze powiedzieli A., że już nie będzie nowych etui na ten model. Jak inaczej to interpretować niż to, że chcą, żebym kupiła nowy telefon? Po roku?! Do licha… Quo vadis, człowieku?
Do Amsterdamu z Londynu jechałam pociągiem (polecam, fajnie, całkiem szybko i wygodnie)…


No i zeszło mi na myślenie o ekologii i moich małych wyborach. A. Jest w Stanach, niezła szansa, żeby kupić jakieś ubrania w lepszej cenie. Marzyłam o czarnych levisach z wysokim stanem, bo w granatowych chodzę praktycznie codziennie od jesieni do wiosny. Ale ich jednak nie zamówiłam. W szafie mam jeszcze dżinsy sprzed 10 lat, a nawet te z gimnazjum, wciąż pasują i wciąż są dobre. Po cholerę mi ta nowa para?!
Jest 20 września, a ja w tym roku, jeśli chodzi o nowe ubrania, kupiłam dwa szlafroki (długi do chodzenia po domu latem, i krótszy do zabierania w podróż) i spodenki na rower. I dwie używane sukienki w charity shopie. Kremowy top na lato zrobiłam sobie na szydełku.
Jestem z siebie dumna.

Oczywiście to się wiąże z tym, że noszę wciąż te same ubrania. Oczywiście czasem mi coś pika z zazdrości, kiedy u koleżanek widzę nowe ciuchy. Albo w społecznościówkach reklamują mi nowe sukienki. Ale szybko mi mija.
Mam za dużo ubrań. Najczęściej zużywam rajstopy, te grubsze i tak staram się zszywać. Reszta wciąż jest w świetnym stanie, a ja nie daję rady nosić wszystkiego i tak.

To jest zresztą super wygodne chodzić w tym samym. Nie musieć w panice szukać sukienki na wesele czy imprezę rodzinną. Moje ideały wiszą w szafie, gotowe do założenia. Ja muszę tylko zadbać o to, żeby nie przytyć ;)

I z otwarcia aplikacji i swobodnego spisywania myśli zrobił się wpis semi-ekologiczny. Może i dobrze.


Za moim oknem ciemno, za oknem po drugiej stronie piękny niebiesko-różowy gradient zachodu słońca.
Nad Texel były takie piękne chmury… Duże, białe, kłębiaste. Jak będzie wyglądać niebo nad Atenami? Dowiem się jutro… Mój drugi raz w tym roku w Grecji. Fajnie, ale już jestem potwornie zmęczona lataniem. Jeszcze jeden wypad w październiku do Krakowa i mam nadzieję, że to tyle na ten rok. Najbardziej marzę o siedzeniu w domu, w moim fotelu, obok kominka, w którym płoną świece, weekendach ze spacerami do ulubionej kawiarni, gdzie Bułgar Alex zawsze wita nas wesołym „Cześć! Jak się masz?”… No i o kolejnym listopadzie wypełnionym pisaniem. To będzie czas kończenia książki o Lili.

Turbulencje. Zamykam tablet :) Ciekawa jestem czy wpisy w takiej formie mogą się komuś spodobać? A z drugiej strony… może wystarczy jeśli podobają się mnie?

Podobne wpisy

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

4 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Olga
Olga
4 lat temu

W zupełności wystarczy Ewa! :) Ale muszę Ci powiedzieć, że bardzo przyjemnie się czyta takie luźne myśli. I miło się dowiedzieć, że podobne mamy rozterki – i w temacie ekologii, i pisania. Na pewno częściowo to kwestia naszej bańki, ale i tak mi lżej. Buziaki!

Magda
Magda
4 lat temu

Mi się podoba :)