Trzy tygodnie temu straciłam pracę. Tę londyńską, którą zaczęłam w kwietniu, do której podchodziłam z bardzo dużym entuzjazmem, w której w mig polubiłam się z wszystkimi ludźmi i byłam zachwycona ich kreatywnością i podejściem do życia.
Zabolało mnie to i zraniło, wręcz rozwaliło na łopatki i mocno zachwiało poczuciem mojej własnej wartości.
Nie chcę wchodzić w szczegóły, szanuję decyzję firmy choć się z nią nie zgadzam. Na do widzenia powiedziano mi, że to nie była moja wina i że nie mogę się o nic obwiniać.
Łatwo powiedzieć.
Gdy coś mi się nie udaje automatycznie w mojej głowie włącza się program “To moja wina”, potrzeba nie lada wysiłku, żeby jego odtwarzanie zatrzymać. Analizuję wszystko krok po kroku, zastanawiam się co można było zrobić inaczej. Po trzech tygodniach myślenia wiem, że nie mogłam zrobić nic inaczej. Czasem po prostu się nie układa, choć bardzo trudno to zaakceptować w świecie, w którym wszystko wokół przekonuje nas, że mamy na wszystko wpływ.
Mówią, że w Londynie bardzo łatwo znaleźć pracę i ja w to wierzę, ale nie chcę się rzucać na oślep. Całe szczęście mam możliwość zatrzymania się i zastanowienia się nad tym, co chcę robić. Zwiedzam okolicę w której mieszkam, czytam, piszę i liżę rany.
Na koniec wiersz, który w takich sytuacjach podtrzymuje mnie na duchu, i dzięki któremu w chwilach pomiędzy napadami smutku, drżę z ekscytacji na myśl o tym co dobrego na mnie jeszcze czeka gdzieś w przyszłości.
ks. Jan Twardowski
Kiedy mówisz
Nie płacz w liście
nie pisz że los ciebie kopnął
nic ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno
odetchnij popatrz
spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij ze jesteś gdy mówisz że kochasz
Leave a Reply