Zimna woda, która ścieka po wystawionej w stronę nieba zaciśniętej pięści.
Wszyscy chcemy dla naszych bliskich jak najlepiej, czasem tylko Bóg chce inaczej. A może los, a może pogoda. Skąd wiesz komu wygrażać tą zaciśniętą pięścią? Nie wiesz…
Przerzucę przez ramię swój płaszcz, chwilę jeszcze popatrzę na siebie wygrażającej światu w lustrze i wyjdę. Nic, absolutnie nic nie jestem w stanie zrobić. I Ty też nie. Słońce będzie dalej świecić, ptaki świergolić, drzewa kwitnąć, a bliscy odchodzić i zostawiać w miejscu w którym kiedyś stali czarne dziury. My będziemy w nie zaglądać z przerażeniem i ustawiać obok stosy słów, których nie zdążyliśmy wypowiedzieć. I tylko, jeśli będziemy mieli szczęście, nasze dłonie będą mogły zaciskać się w dłoniach innych ludzi (a woda będzie płynąć tak samo jak kiedyś).
A bliscy nasi stoją za nami murem postawionym na fundamentach naszej i ich miłości, obserwują co robimy z naszym życiem, które jeszcze mamy.
Potrząsają z niedowierzaniem głową czy potakują z dumą?
Ach…dotykasz tematu, który jest dla mnie niezwykle ważny, wyrazisty i obecny na co dzień. A tym bardziej teraz, kiedy babcia mojego S jest w złym stanie – boję się, bo to dla niego najważniejsza osoba. Z odchodzeniem chyba nie można sobie tak po prostu „poradzić”.
A te słowa końcowe…naprawdę nie wiem co powiedzieć. Samo sedno. Trudne. Ale i odrobinę pocieszające, bo może, jak się faktycznie weźmiemy za siebie i będziemy dobrze żyć, bliscy, których już przy nas nie ma, będą nieco bardziej obecni duchem?…
To prawda, nie można się chyba na to przygotować…
Moja kochana Babcia odeszła w maju i od tego czasu praktycznie codziennie czuję ją przy sobie — wspiera mnie, czuję odrobinkę jej siły w sobie. Myślę, że tak właśnie jest, że prawdziwa miłość nigdy nie umiera, tylko zmienia stan skupienia :)