To tylko pośrednio jest wpis o śmierci i o żałobie. Bardziej jest o czasie i o powtarzalności. I o nadziei.

Cykliczność natury i rzeczy uspokaja mnie. To, że po nocy jest dzień, a po zimie wiosna, daje nadzieję, że po upadkach, będę wstawać, że po gorszym czasie, będzie lepszy.

Jednocześnie panicznie boję się upływania i marnowania mojego czasu, ale to może temat na inny wpis…

Dziś, tak jak 5 lat temu, trzydziesty maja jest w sobotę. Dziewiętnasty przypadł na wtorek, dwudziesty pierwszy w czwartek. Dwudziesty szósty maja znowu we wtorek.
Kolejny cykl czasu się dla mnie domknął.

19 maja 2015 byłam z A. na randce, po której czułam, że coś się zaczyna święcić, choć jeszcze nie wiedziałam co.
21 maja Babcia dostała udaru.
26 maja umarła, a 30. był pogrzeb.

W sobotę taką jak dzisiaj, trochę wietrzną, ale słoneczną.
Pamiętam, że nie byłam w stanie wejść do kaplicy z otwartą trumną, choć pozbierałam się na tyle, żeby podczas mszy przeczytać pierwsze czytanie.

Pamiętam ciszę w domu.
Pamiętam, jak po południu dwudziestego szóstego oglądałam któryś odcinek Gry o Tron i mniej więcej o godzinie jej śmierci, poczułam przenikliwe zimno i wiatr, choć wszystkie okna były zamknięte.

Po pięciu latach pamiętam tylko jakieś skrawki rozmów, wydarzeń, emocji. Czy to jest to, o czym się mówi, że „czas leczy rany”?

Nie płaczę już na każde wspomnienie Babci, wczoraj przeglądałam zdjęcia na starym dysku i cieszyłam się, że mam ich tak dużo. W tegoroczny Dzień Matki więcej myślałam o mojej Mamie, która przecież wciąż jest, niż o śmierci Babiszona.

Tak, myślę, że czas leczy rany. Choć zostaje blizna. Choć czasem serce rwie, jak dawno złamana kość na burzę.

Tylko może trzeba mu na to… pozwolić? Tak, jak wyraża się zgodę anestezjologowi na znieczulenie, tak jak się ufa lekarzowi przed operacją, jak sumiennie poddaje się zaleceniom fizjoterapeuty, podczas rehabilitacji.

Po pięciu latach coraz rzadziej czuję obecność Babci obok siebie (tak, wierzę w to, że zmarli, których bardzo kochamy, odwiedzają nas żyjących). Może coraz rzadziej jej potrzebuję? Może nauczyłam się tego, czego miałam się nauczyć, zrobiłam w końcu dobrą zasmażkę i groszek z marchewką.
Może jest mi lżej, bo wierzę w życie po śmierci, choć nie wiem, czy nazwałabym je niebem i czy utożsamiam je jeszcze w jakikolwiek sposób w to, co podaje katolicka wykładnia, tradycja…
Bo czas też może zmienić poglądy.

Więc, jeśli miałabym wymienić jedną rzecz, którą nauczyło mnie to 5 lat, to to, że jedyną pewną rzeczą jest zmiana.
Bo mimo tego, że znowu jest 30 maja i sobota, to przecież coś się zmieniło, coś już nie jest takie samo.
I myślę, że to akurat jest dobre.

Podobne wpisy

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Justyna
Justyna
3 lat temu

Moja ukochana Babcia też odeszła w maju (tamtego roku). Obudziłam się o 5 rano słysząc drapanie jakby kocią łapą o drzwi mojego mieszkania. O tej właśnie godzinie ona odchodziła. Nie mogłam jej pożegnać na pogrzebie, ale wiem, że ona przyszła. Wierzę, że dusza potrafi to na krótko przed pójściem do nieba.
 
Zobaczymy się tam znowu. Przemijanie to też nadzieja, że żegnamy się tylko na krótko.