Do widzenia 2017.
Byłeś mi słodko-gorzkim ciastkiem, czasem niebywałego szczęścia i dziwnych bezsensownych rozstań. Kilku rzeczy, które mi przyniosłeś dalej nie rozumiem, wstydzę się do nich przyznać.
I choć nie do końca mi się to udawało, uparcie chcę zwracać swoją uwagę na rzeczy dobre i piękne. Wyćwiczyłam sobie pamięć do zranień, ale piękne chwile ulatują mi jak motyle, i tylko słowami potrafię je zatrzymać.
W kolejności niekoniecznie chronologicznej:
- Wyszłam za mąż, i nie, nie wracam. Nawet w najśmielszych snach i marzeniach nie wyobrażałam sobie, że może być tak cudownie i dobrze. Lubię być żoną. Z podjętą decyzją „oraz nie opuszczę cię aż do śmierci” wszystko ma inny wymiar, inny smak. Najbardziej kłótnie ;)
- Skończyłam 30 lat, dostałam kapcie w jednorożce i pierwszy raz w życiu balony nadmuchane helem. Może właśnie z tego powodu nie czuję się na swój wiek. A z drugiej strony nawet się czuję. Jeszcze tego w 100% nie rozkminiłam.
Przyjechali też moi rodzice, mama pokonała strach przed lataniem. Dużo spacerowaliśmy i odpoczywaliśmy. Było fajnie!
- Poczułam się w Londynie jak w domu. Zajęło mi to z półtorej roku, ale w końcu pogodziłam się z wyprowadzką z Krakowa. Nadal mi tęskno i sentymentalnie, ale tu jest teraz mój dom. Richmond wciąż mnie zachwyca wiktoriańskimi i edwardiańskimi zabudowaniami, a w Anglii cudowne jest to, że mogę przejść przez jezdnię na czerwonym światle (wiadomo, że z zachowaniem szczególnej ostrożności!) bez obawy, że zaraz dostanę mandat.
- W sobotę, na dzień przed Wigilią ogarnęło mnie wzruszenie i ogromne poczucie szczęścia. Nasze pierwsze święta razem, w naszym domu. Od teraz od nas zależy czy będziemy czuć „magię świąt”, czy więcej będzie w naszych świętach ciepła i radości, czy też pośpiechu i zdenerwowania.
- Na dwa tygodnie przed ślubem poleciałam do Lublina na polskiego WordCampa. I omamo, ale było super! Spędziłam naprawdę dobry czas z wordpressowymi znajomymi i wygłosiłam najlepszą prezentację ;) (cc. Krzysiek Dróżdż, dziękuję!!!). Niestety nie możecie się o tym przekonać, bo nagranie z nią zniknęło z czeluści kart pamięci osób odpowiedzialnych za nagrywanie i dlatego nie ma jej na wordpress.tv. Żałuję, bo włożyłam w nią sporo wysiłku i też czuję, że była dobra. Musicie mi uwierzyć na słowo :)
- W lutym towarzyszyłam Andrzejowi na obozie rowerowym w Calpe. To znaczy on jeździł, a ja pracowałam zdalnie. Było cudownie! Wiosna w lutym, 24 stopnie i szum morza za oknem, to coś, co bardzo przypadło mi do gustu, i naprawdę żałuję, że w 2018 nie pojedziemy tam znowu.
- Mówiąc o podróżowaniu i o lecie, po raz drugi odwiedziłam Kalifornię: Dolinę Krzemową i San Francisco. Uczę się tego miasta i wciąż nie potrafię się zdecydować, czy bardziej je lubię czy jednak nie.
- Byliśmy na Krecie, gdzie polubiłam się ze wschodnią częścią wyspy, natomiast na zachodniej do szewskiej pasji doprowadzały mnie cykady :D Trochę nieformalnie i znowu dzięki Andrzejowi wzięłam udział w javowej niekonferencji. Jej uczestnicy – mózgi i uznane nazwiska w społeczności backendowej – zachwycili mnie swoją otwartością i przyjaznością. To uczucie, gdy szczerze dzielą się swoimi historiami o wypaleniu, wyczerpaniu i stanach depresyjnych związanych z pracą, gdy słuchają mnie opowiadającą o moich doświadczeniach i przemyśleniach w tym temacie, a do tego przy akompaniamencie fal rozbijających się o skały, niezapomniane. Na wspomnienie tamtego dnia do teraz szeroko się uśmiecham.
- W końcu też poczułam się pewniej z moim angielskim. Nie boję się brać udziału w rozmowach, staję się coraz swobodniejsza, zaczynam po angielsku pisać troszkę dłuższe teksty. Tu moim polem doświadczalnym jest instagram. Wciąż mam świadomość tego, że popełniam błędy i pewnie w jakiejś mierze zawsze będę. Trudno. Pozwalam sobie na nie, bo wiem, że tylko w ten sposób się czegoś nauczę :)
- Koncerty Florence, zwłaszcza ten z OWF 2014, otworzyły mnie na spontaniczną radość, cieszenie się chwilą i swobodne przeżywanie muzyki na żywo. Już nie boję się skakać, machać, piszczeć i krzyczeć. Choć w tym roku wzięłam udział w mniejszej ilości koncertów niż w 2016, to zdecydowaną perełką był koncert U2 i Davida Guetty na Trafalgar Square. Genialne oświetlenie, stosunkowo niewielka liczba uczestników, bo wejściówki można było zdobyć tylko biorąc udział w loterii, i otoczenie National Gallery i przepięknej fontanny… Cudo, coś pięknego.
- W końcu przyznałam się przed sobą do tego, że w dalszym ciągu uwielbiam robić zdjęcia. Najbardziej kręcą mnie zdjęcia ludzi i ich emocji. Myślałam, że po naszym ślubie mi przejdzie, ale teraz jeszcze bardziej uwielbiam oglądać sesje narzeczeńskie i ślubne. Wzrusza mnie miłość i też chcę ją uwieczniać. Na razie udało mi się zaprosić na sesję zdjęciową moją koleżankę Lolę, która spodziewa się dziecka. Zdjęcia wyszły bardzo spoko, Loli się podobają, a i ja – choć wiem, jak dużo muszę się jeszcze nauczyć – jestem zadowolona. Teraz moim celem jest zbudowanie portfolio. Będę w najbliższych miesiącach znowu w Raciborzu, w Krakowie, w Warszawie… Jeśli chcesz mi zaufać i pozwolić na to, żebym zrobiła Ci zdjęcia, koniecznie daj mi znać :)))
- Rok 2017 to moje zmagania z pisaniem. Podjęłam decyzję o tym, że chcę napisać książkę. Pomysł w mojej głowie siedzi od wiosny 2016, a jednak niewiele się w tym temacie ruszyło. Wiem, że problem siedzi gdzieś indziej, nie w samym „nie chce mi się pisać”, więc próbuję sobie to rozwikłać. No dobra, ale co dobrego w tym temacie? Udział w klubie pisarskim online Marii Kuli, mój wygrany tekst na Otwartym wydarzeniu o pisaniu oraz nagroda – konsultacja z wyżej wspomnianą o mojej książce. Do tego dużo miłych słów, które usłyszałam o moim pisaniu. Zdecydowanie dodaje to skrzydeł. Jeśli miałabym snuć plany na 2018 to chciałabym popracować więcej nad pisaniem i właśnie nad robieniem zdjęć.
- I na koniec… Zaczęłam psychoterapię, która zatrzęsła moim światem. Wiele rzeczy dzięki niej zrozumiałam i odpuściłam. Otwarcie przyznałam się też tutaj, na blogu i na facebooku do problemów ze stanami depresyjnymi. Wiem, że dzięki temu znowu ktoś odważył się poszukać pomocy u specjalisty. Za tę odwagę jestem z siebie bardzo dumna.
Ktoś na Instagramie spytał „czego Wam życzyć”?
Spontamicznie i bez większego myślenia odpisałam, że zdrowia i dobrego samopoczucia psychicznego. Jak będzie jedno i drugie to można spokojnie przenosić góry, spełniać marzenia, odpoczywać… I być w najprostszy możliwy sposób szczęśliwym :)
Tego Wam życzę!
Jak na jeden rok bardzo wiele udało Ci się zrobić i wiele z tych rzeczy wymagało dużo odwagi, oczywiście na czele wyjście za mąż (😂).Rozwijamy się,dojrzewamy i zmieniamy.Życzę Ci zebyś rozwinęła literackie skrzydła i….marzę o zdjęciach!I ja też mam tylko 2 rzeczy których sobie życzę:Zdrowie i Miłość!
No to zdrowia i miłości, Kochana! i do zobaczenia w lutym! :))
Super! Ja też zabieram się za podsumowanie. Czasem tak jest, że zastanawiam się „kurde, ale ten czas zleciał, a ja nic takiego specjalnego nie zrobiłem…” – a później patrzę w historię i widzę masę ciekawych i wartościowych rzeczy: podróże, wydarzenia, treningi, zdjęcia, spotkania i myślę sobie, że to był dobrze spędzony czas.
Gratuluję dużych zmian i trzymam kciuki za nowe wyzwania! Udanego 2018!
otóż to! niby nic, a potem się okazuje, że jednak wiele :)
Udanego 2018 Wam również — i musimy sie w końcu umówić (albo odkupić Waszą miskę, bo spisuje się genialnie ^^)