Wczoraj był Światowy Dzień Zdrowia Psychicznego. Zbierałam się nawet do napisania czegoś na ten temat, ale… stchórzyłam. Dzisiaj przypomniałam sobie, jak całkiem niedawno ktoś podziękował mi za otwartość i podzielenie się tym, że sama chodzę na terapię. Wiem, że zachęciłam (zainspirowałam) przynajmniej kilka osób, do tego by zgłosiły się po pomoc do psychologa czy terapeuty, a każda z nich dzięki swojej decyzji czuje się lepiej niż wcześniej, więc to chyba znaczy, że jeśli komukolwiek mogę pomóc, to warto o tym wszystkim mówić.

Stawiam czoła atakom paniki i stanom depresyjnym raz na jakiś czas od 2009 roku. Chodziłam i do psychologa, i do psychiatry. Przez kilka miesięcy brałam antydepresanty i psychotropy, a od wiosny tego roku mam sesje z psychoteraupeutką.

Miałam to szczęście, że byłam w stanie sama poprosić o pomoc. Właściwie to nic wielkiego się nie stało: skończyłam drugi rok studiów, na którym mocno się starałam o stypendium, przeprowadzałam się, a do tego posypały się dwie bardzo ważne dla mnie relacje. Któregoś dnia pod koniec sierpnia obudziłam się z bólem w klatce piersiowej. Bolało tak bardzo, że nie byłam w stanie oddychać. Trafiłam wtedy na pogotowie, gdzie przeprowadzono serię badań, które nic nie wykazały. Dzień później rozmawiałam z ciocią, która tak po prostu rzuciła, że to mogą być nerwobóle i powinnam wziąć coś na uspokojenie. Pomogło, ból trochę zelżał. Ja jednak czułam, że wciąż coś jest mocno nie tak. Po miesiącu poszłam do lekarza pierwszego kontaktu i opowiedziałam jak się czuję od kilku miesięcy. Psychicznie. A gdy zaczęłam mówić, poczułam jak we mnie coś pęka.

Byłam bez sił, nie miałam na nic ochoty, nic mnie nie cieszyło, nie lubiłam siebie, nie chciało mi się wstawać rano, nie chciało mi się żyć, nie widziałam w nim żadnego sensu. Uciekałam w świat książek, żeby tylko nie być z samą sobą, żeby tylko nie czuć się tak samotną. Lekarka wypisała mi receptę na leki i skierowanie do psychologa. Ten skierował mnie do psychiatry. Poszłam. Poszłam wszędzie gdzie mi kazano. To, że muszę iść do lekarza było dla mnie naturalne, jak poproszenie nauczycielki z fizyki o ponowne wytłumaczenie jakiegoś zagadnienia, jak to, że gdy boli mnie ucho – idę do laryngologa (nawet jeśli panicznie się boję szpitali, nienawidzę chodzić do lekarza i bałam się licealnej pani od fizyki). Niestety nie wszyscy mają to w sobie. Niestety wciąż panuje przekonanie, że do psychologa, psychiatry czy na terapię chodzą tylko wariaci, ludzie, którzy z którymi jest “coś nie tak”.

Tymczasem żyjemy w takim tempie, i wymagamy od siebie tyle, że to naprawdę nie jest trudno stracić grunt pod nogami. Przestać rozmawiać z własnym wnętrzem. Powodów może być zresztą tyle, że nie sposób wymienić wszystkich…

Od ośmiu lat, raz na jakiś czas, mniej lub bardziej regularnie, rozmawiam z kimś kompetentnym. O pierwszej terapeutce mogę śmiało powiedzieć, że uratowała mi życie. Każda sesja podnosi komfort mojego życia. Zaczynam rozumieć siebie i mechanizmy przez które zachowuję się tak a nie inaczej. Daje mi narzędzia do tego, by przy kolejnych atakach radzić sobie coraz lepiej i szybciej. Większość tego co mam teraz, zawdzięczam konsekwentnej pracy nad sobą, nad sposobem tego jak myślę o sobie i o świecie.

Piszę to wszystko, bo zobaczyłam film, który Hania.es opublikowała we wtorek z okazji Światowego Dnia Zdrowia Psychicznego. Jego przesłaniem było pokazanie, że psychologowie/psychiatrzy/terapeuci to specjaliści, jak wszyscy inni i chodzenia do nich nie należy się wstydzić, tak jak nie należy się wstydzić chodzenia do dentysty.

I najbardziej w nim uderzyły mnie te słowa:

„…jeżeli już chodzisz do tego dentysty, to ok, chodź sobie, ale może nie opowiadaj tego wszystkim, bo wiesz jacy są ludzie, wiesz co oni sobie pomyślą i co powiedzą…”

Usłyszałam kiedyś coś bardzo podobnego od kogoś mi bliskiego, i cholera, jak to zabolało! Byłam wtedy w trakcie serii rozmów z terapeutką, a mój świat znowu zaczął nabierać kolorów. Byłam tym oszołomiona, chciałam, żeby wszyscy dowiedzieli się, że z tej czarnej dziury, w której byłam da się wyjść! Wtedy poczułam, że w końcu znalazłam sposób w jaki mogę ja komuś pomóc…
 Ok, byłam wtedy we wciąż dość chwiejnym stanie. Wiem, że ta osoba nie chciała nic złego, przeciwnie, chciała mnie uchronić przed ludzkim gadaniem, ale wtedy podcięła mi skrzydła i jednocześnie poddała w wątpliwość to, że mogę pomagać po prostu mówiąc o moich doświadczeniach w walce ze stanami depresyjnymi i lękowymi.

Po tych kilku latach wiem, jak bardzo temat chorób psychicznych jest złożony, ale wiem też, że warto się z tym tematem mierzyć, warto o nim mówić, warto dzielić się doświadczeniem. Bo nigdy nie wiem, czy ktoś w moim otoczeniu właśnie teraz nie przechodzi przez coś ciężkiego. Nie zawsze jestem w stanie pomóc, pomimo moich doświadczeń wciąż czasem nie wiem jak być obok i co mówić. Jest mi przykro i czasem czuję się bezsilna, ale też nie łudzę się, że przez to, przez co sama przechodzę nabieram kompetencji do leczenia innych ludzi. Wszystko co mogę, to pokazywać, że terapia i pomoc psychologiczna to nie jest nic strasznego ani wstydliwego. To jak chodzenie do dentysty, to jak dbanie o to, by głowa mogła się znowu szeroko uśmiechać

Podobne wpisy

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments