Czerwone dachy Lizbony

Do trzech razy sztuka. Miałam do Portugalii przyjechać z siedem lat temu (a może i więcej?), ale ciągle nie było po drodze. Tym razem sprzyjali nam bogowie lotów za uzbierane mile.

Lizbona jest piękna. Sintra jest jeszcze piękniejsza. A Porto wymyka się słowom.


Najlepsze wakacje to te zawierające powolne poranki, śniadanie na mieście albo w domu z lokalnych produktów. Jakieś jajka, pomidory, sery… Nie jestem z tych co to zwiedzają do późnej nocy ani zrywają się skoro świt i biegną odhaczać kolejne zabytki z listy – choć przyznać trzeba, że z A. mamy różne rozumienie świtu ;)


Gdy zwiedzamy miasta, to najczęściej wynajmujemy mieszkanie na airbnb. Lubię gdy są ładne, może niekoniecznie ekskluzywne, ale po prostu ładne. W końcu spędzamy w nich całkiem sporo czasu, gdzieś od tego łażenia i miejskiego zgiełku trzeba odpocząć :)
Fajnie nie musieć przeskakiwać nad rozłożoną walizką, bo jest tyle miejsca, żeby spokojnie przejść obok. Fajnie mieć szafę, do której mogę się rozpakować. Fajnie mieć kanapę, żeby wyciągnąć nogi i stół, przy którym da się wygodnie pisać.


Często nie wiem, co warto w jakimś miejscu zobaczyć. To na czym mi zależy, gdy odwiedzam nowe miasta, to na poczuciu ich jako całości i na przyjrzeniu się temu, jak się w nich czuję. Czy podoba mi się architektura? Czy ludzie wydają się być mili? Czy chcę tu wrócić?
Nie chcę myśleć, że dane miasto jest zbiorem punktów w czyimś rankingu. I tak Mediolan może mieć wielki plac i przepiękną katedrę, ale to nie zmienia tego, że w Mediolanie czułam się źle…

Pierwszy wieczór w Lizbonie, pierwszy portugalski zachód słońca

Zwłaszcza, że sprawdzanie przewodników i internetu pod kątem „tego, co warto zobaczyć w X” i „tego, co warto zobaczyć w Y”, kończy się u mnie zawsze stresem, presją i FOMO. Bo i tak nie zobaczę wszystkiego. Wiem, że problem tkwi gdzieś we mnie, nie w samych spisach atrakcji, ale jeszcze nie doszłam do tego, o co mi chodzi.


Na wakacjach są stroje wygodne i te które dobrze wyglądają na zdjęciach. Ewentualnie są jeszcze ludzie którzy nie pocą się w poliestrze. Ostatnim zazdroszczę, tym co wyglądają na wakacjach jak z żurnala też, ale jak pomyślę o tym, żeby po lizbońskich chodnikach i górkach pomykać w obcasach, to mi się odechciewa.


A propos butów, bom człowiek ze stopami, które są w stanie obedrzeć każde. Po dwóch tygodniach spędzonych w prawie 30 stopniach w końcu rozumiem, czemu tak wielu producentów produkuje niewygodne obuwie – wygląda na to, że ktoś to jednak kupuje i nosi, i kompletnie mu/jej to nie przeszkadza.

PS. Tenisówki to życie <3

Tenisówki Ben Simon, chyba nigdy nie miałam tak miękkich i wygodnych tenisówek.
No i są granatowe!!!

Po co są wakacje? Jak odpoczywali ludzie którzy nie mieli social media? Ilu z wakacjujacych zapełniało rolki analogowymi zdjęciami tylko po to, żeby potem móc się nimi pochwalić na imprezie? Czy myślałabym o pięknych strojach i o butach, gdybym nie miała konta na fb i ig?


Lubię wracać w te same miejsca. Lubię to co już znam, daje mi to poczucie bezpieczeństwa, oswajam w swojej głowie przestrzeń i mogę skupić się na reszcie bodźców.
Dlatego w Porto trzy razy jedliśmy śniadanie w tej samej knajpie. Dlatego na warsztatach pisarskich i na jodze, zajmuję wciąż to samo miejsce.


Swobodne turystowanie na diecie bezglutenowej jest ograniczające. Nic mnie na wyjazdach bardziej nie stresuje jak to, czy będę miała co jeść. Ktoś w dobrej wierze poleca restaurację, ale może się skończyć, że w menu nie będzie nic dla mnie albo – co gorsza – nie będzie się dało dogadać. Dlatego trzymam się z dala od Azji.

Bardzo się cieszę, że alergie i diety zyskują coraz więcej miejsca w świadomości ludzkiej. Ale gdy na lotnisku, na festiwalach czy w knajpach po raz kolejny widzę vege opcje i żadnych bezglutenowych ogarnia mnie bezsilność i dzika zazdrość, i tak… głód. To nie jest moja fanaberia, że nie jem glutenu. To kwestia mojego zdrowia.


Lemoniada w Portugalii to po prostu woda z sokiem z cytryny i może miętą. Żadnego cukru, chyba że w saszetce położonej na talerzyku: dosyp wedle uznania. Zwykle nie dosypuję, lubię kwaśne. Myślę, że w czasie tego wyjazdu uzupełniłam poziom witamin D i C, mam nadzieję, że wystarczy na trochę.

Widok z jednego brzegu Porto na drugi Vila Nova de Gaia. 
To tam się idzie na degustację Porto
Widok z jednego brzegu Porto na drugi Vila Nova de Gaia.
To tam się idzie na degustację Porto

Foz do Douro.
Wakacje bez wody, wiatru, plaży i fal to jednak nie wakacje. Najwakacyjniej się czuję gdy siedzę na ręczniku i morze oddycha mi do ucha.
Pachnie wodorostami, trochę portem i rybami. Wiatrem. Przygodą, choć to ostatni dzień naszych wakacji.
Myślę o tym co zrobiliśmy i o tym, czego nie zrobiliśmy, z czego to pierwsze cieszy mnie bardziej, a to drugie – tak właściwie to teraz wszystko mi jedno.
Przyjechaliśmy tu zabytkowym tramwajem numer 1, wcześniej po raz trzeci zjedliśmy śniadanie w Zenicie. Ja to piszę na tablecie z klawiaturą, a Andrzej robi zdjęcia. Furkoczą jego czarna koszula w białe paski i moja granatowa sukienka.
Porto zwiedzamy leniwie, na wpół gwizdka, zmęczeni po chodzeniu po Lizbonie i Sintrze, szwendamy się powoli, przystajemy co chwila w knajpach i kawiarniach, na kolejną lemoniadę, na kolejną kawę, następnego drinka.


Powrót do domu boli temperaturą i faktem, że oboje w przeciągu kilku dni znowu z niego wyjeżdżamy. Tym razem osobno. Tym razem w sprawach pracowych.
Zgrywam zdjęcia na dysk komputera, będę sobie o wakacjach przypominać i próbować napisać z jeszcze jeden tekst o Portugalii. Ona na to bardzo zasługuje. Jest piękna.

Podobne wpisy

Subscribe
Powiadom o
guest

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments