Bardzo często łapałam się na tym, że kiedy mówiłam, że czegoś nie zrobię moja deklaracja wracała do mnie bumerangiem w sytuacji, której nigdy bym się nie spodziewała. Taka karma. Zwykle okazywało się, że mówiąc tak po prostu nie miałam racji mówiąc, że to nie jest dla mnie.
I tak na przykład przeniosłam się do Londynu, chociaż po szkolnej wycieczce w liceum stwierdziłam, że nie chcę mieć z nim nic wspólnego, a teraz pracuję w holenderskiej firmie, chociaż kiedyś zdecydowanie orzekłam, że ten język jest brzydki i dziwny, i (uwaga!) nie chcę mieć z nim nic wspólnego.
Tymczasem o ile początki w Londynie były ciężkie, teraz mogę powiedzieć, że całkiem nieźle się w nim zadomawiam :)
Nie chwaliłam się, że znalazłam pracę, bo bardzo się bałam tego, że znowu okaże się niewypałem. I to nawet nie chodzi o to, że bałam się „co ludzie powiedzą“, bo po poście, w którym przyznałam się do straty pracy i tego jak sobie nie radziłam, otrzymałam MNÓSTWO pozytywnych, wspierających komentarzy. Bardziej bałam się mojego własnego rozczarowania. Tak naprawdę to dalej się boję, bo chwilami jest tak dobrze, że nie wierzę, żeby to wszystko było możliwe i cały czas się zastanawiam gdzie jest haczyk i kiedy coś łupnie mnie znowu w głowę.
Jeśli jednak na imprezie świątecznej szefostwo mówi mi, że zostałam wybrana spośród 500 zgłoszeń a na kartce z życzeniami życzą wielu wspólnych lat i świątecznych kolacji — to chyba wygląda na to, że nie chcą się mnie pozbywać?
W jednym moja ex-szefowa miała rację „pozwalając mi odejść“: tak, jest miejsce gdzie jest mi lepiej niż w jej firmie.
Tymczasem… zostałam WordPress developerem. Juniorem. Długo zastanawiałam się nad tym w jakim kierunku pójść. Zwykły front-end mnie nudził, do JS nie mam serca — próbowałam, ale po prostu tego nie czuję — a w WP się zakochałam dzięki krakowskim WordUpom i WordCampowi. Nigdy w środowisków front-end developerów nie czułam się tak dobrze, jak w środowisku WP-devów.
Nikt nigdy nie dał mi tam odczuć, że jest ode mnie lepszy i mądrzejszy, a ja jestem sobie taka głupia, bo nie wiem co to jest Varnish albo jeszcze nie ogarnęłam idei RESTa, a w ogóle to jeśli nie znam tych wszystkich guru frameworków, to co ty w ogóle robisz ze swoim życiem dziewczyno.
Wręcz przeciwnie, spotkała mnie ze strony naprawdę doświadczonych ludzi tylko sympatia i niesamowita cierpliwość w odpowiadaniu na wszystkie moje, często głupie, pytania.
Dlatego właśnie postanowiłam spróbować swoich sił w tej dziedzinie.
Tak też się czuję w mojej obecnej firmie. Marzyło mi się, żeby współpracować z kimś z dużym doświadczeniem, od którego mogłabym się uczyć i tak się właśnie stało. Nie ma głupich pytań. Na wszystkie dostaję wyczerpujące odpowiedzi i to tak z nadmiarem. Mojemu mentorowi (tak go tu określmy) zależy na tym, żebym zrozumiała a nie tylko zrobiła. I to bardzo bardzo doceniam, bo w ciągu ostatnich trzech miesięcy dowiedziałam się o WP więcej rzeczy niż w ciągu ostatnich 2-3 lat. Jednocześnie bardzo szanowane jest moje front-endowe doświadczenie (w końcu czegoś się przez te 5 lat pracy w iksach nauczyłam! ).
Pracuję zdalnie, 24h w tygodniu, od poniedziałku do czwartku, co jest super wygodne. Jednak najważniejsze dla mnie jest to, że CHCE MI SIĘ. Zostałam obdarzona dużym zaufaniem i naprawdę nie chcę go zawieść.
Wczoraj wzięłam udział w kolacji świątecznej, na którą zostałam przez firmę zaproszona, i choć miałam trochę tremę (jak to przy poznawaniu ludzi znanych tylko z internetu) to było bardzo bardzo miło i pozytywnie, i pomimo tego, że jestem pracownikiem zdalnym to ani przez chwilę nie czułam się, że jestem dla nich kimś gorszym. A holenderski już nie wydaje mi się tak brzydki jak wcześniej, chociaż dalej nie rozumiem ani słowa :D
Jednocześnie widzę jak ciężko jest mi samej nie trzymać dystansu. Po doświadczeniach z poprzedniej firmy stałam się bardziej ostrożna w zawieraniu znajomości pracowych — w końcu to zwolnienie tak bardzo mnie zabolało właśnie dlatego, że za bardzo tych ludzi polubiłam.
Wiem, to się może wydawać dziwne podejście — praca to tylko praca. Ale ja naprawdę nie chcę i nie umiem tak myśleć. Spędzam w niej całkiem sporo czasu i chcę pracować z ludźmi, których lubię, dla firmy z której wizją się utożsamiam, bo to pozwala mi być lepszym pracownikiem. Jestem idealistką, i tak, dostaję za to czasem po tyłku, ale w ogólnym rozrachunku takie podejście po prostu bardziej mi się „opłaca“ i nie mam tu na myśli kwestii materialnych. Wierzę, że to jak się czujemy sami z sobą i jakie relacje nawiązujemy naprawdę jest ważne i rzutuje na nasze życie. Zresztą — gdybym nie zakumplowała się tak z ludźmi z iksów, to pewnie nie zapraszaliby mnie dzisiaj na swoje świąteczne spotkanie (co jest szalenie miłe i bardzo sobie te znajomości cenię!).
Co chcę przez to wszystko powiedzieć to pewnie to, że czasem naprawdę „nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło“, a ja przyznaję, że miałam mnóstwo wsparcia ze strony bliskich mi ludzi (najbardziej ze strony Andrzeja) i chciałabym Wam wszystkim za to teraz podziękować :) DZIĘKUJĘ!
Świetna historia Ewa :) Często tak właśnie jest, że rzeczy, które w pierwszym momencie wydają nam się tragedią, prowadzą później do zmian na lepsze. Życie się jakoś tak zawsze układa :)
Fantastycznie!Gratuluje,jestem z Ciebie dumna,niech 2017 to będzie dobry rok.Fajnie,osobiście napisane.Takie leki ma każdy,a za myślenie ze jest „za dobrze” dostajesz po lapach🙂