Nowy rok nowa ja.
Stary rok nowa ja.
Nowy rok stara ja.
I
Życie to sinusoida zwątpień i wiary, czasu z i bez stanów depresyjnych, łez smutku i szczęścia. Pieprzona huśtawka, o której napisałam kiedyś w jakiejś miniaturze nie mogąc się pogodzić, że ludzie przychodzą i odchodzą, jak przypływ i odpływ regulowany fazami księżyca. Z tym, że może bardziej przypadkowo.
Tyle lat uciekałam w objęcia czyjegoś życia: powiedz mi jak mam żyć, ty wskaż mi drogę. Musiało być szaleńczo, ciekawie, artystycznie. Musiało, bo zwykłe życie od-do było nieciekawe, bo po co tak żyć? Bardzo stara ja…
Tymczasem żyć według kogoś jest bardzo prosto: szaleć, tańczyć, śpiewać i upijać się nocami. Wstawanie rano, budowanie konsekwencji, stawianie czoła podobnym dniom i rozkoszowanie się nimi, to dopiero jest trudne.
Oddycham i wydaje mi się to najnaturalniejszą rzeczą na świecie. Ale już gdy pomyślę o szczęściu budowanym przeze mnie samą, na tym codziennym wdechu i wydechu, tworzonym wśród biegania, załatwiania, rozmawiania i pracowania, wydaje mi się to wyzwaniem ponad siły. W pewnym momencie odkryłam, że dobry, pełny oddech, gwarantujący dobre, spokojne, szczęśliwe życie to właśnie ta szara codzienność budowana z ukochanymi ludźmi, pośród codziennego zamieszania.
Więc wymyślam tę nową mnie co roku, co pół roku, co miesiąc albo co tydzień. Marzę, że w końcu będę budzić się spokojna, na pstryk palców powróci czas radości, jeszcze tylko zrobię to i to albo tego nie zrobię, jeszcze tylko… jeszcze troszkę…
II
Życie „na własnych warunkach“ spędzam wnikliwie obserwując kobiety, a potem się do nich porównując. Zbieram materiał potrzebny do tego, by wprowadzić do układu SI nową jednostkę miary: „Kobieta modelowa“. Dopiero doszłam do wniosku, że gdybym przestała to robić, to miałabym czas na to, żeby w końcu stać się taką, jaką chciałabym być. Tylko czy bez tego mojego wzoru wiedziałabym jaka mam być?
Czytam tę masę blogów, oglądam kobiety na jasnych zdjęciach, idealnie uczesane, z równo pomalowanymi paznokciami i zazdroszczę im tych włosów i paznokci. U mnie dowolny lakier odpryskuje po góra trzech dniach. Tak, także monofaza i hybryda, przecież sprawdzałam. Nie będę co trzy dni latać do kosmetyczki, a mnie samą szlag trafi czekając aż wyschnie ten pieprzony lakier.
Więc jest ten nowy rok i wiem, że dalej będę zazdrościć kobietom ze zdjęć z instagrama pięknej skóry i czystego białego biurka. Będę patrzeć na lajki i komentarze, będę się wściekać, że ktoś napisał o tym o czym ja chciałam, ale przecież mnie by nie przeczytali. Będę się wściekać na wszystko by na koniec najbardziej wściec się na siebie samą:
„Dlaczego taka jesteś?
Ale jaka?
Taka niepozbierana“
Jestem modelowa mieszkanka pierwszego świata, płacząca nad Syrią, nad sobą, bo choć ma wszystko, to jednak czegoś jej brakuje.
Samej siebie jej brakuje.
Nie, to nieprawda.
Czasem jest tak, że stoję na jednym brzegu i stoję na drugim, i po tej drugiej stronie widzę siebie, taką jaką czasem bywam. Jestem tam silna, wspaniała. Wtedy wracam myślami do tamtego lipca, do Sycylii, i okrągłego stołu, do poczucia szczęścia i uporządkowania. Pomimo ogromnej dziury, którą wtedy miałam w sercu po śmierci Babci, była we mnie taka siła! Byłam sama, co znaczy, że nie byłam w związku, więc ta siła była ze środka mnie. Jak to jest, że choć już kiedyś się czułam w ten sposób, to wciąż daję się porwać wątpliwościom i ciągle szukam w czyichś oczach potwierdzenia tego, co przecież już widziałam w moich własnych oczach?
Więc macham tej drugiej mnie, a ona do mnie krzyczy, żebym przeszła przez most, bo to po jej stronie jest lepiej. Wiem, że ma rację. Idę w jej kierunku, nawet czasem docieram do połowy mostu, jednak w pewnym momencie dzieje się coś takiego, że przestaję wierzyć w to, że po drugiej stronie ona jest, albo że tam dotrę, albo że warto. I stoję w miejscu albo się cofam.
III
Zaczęłam pisać, bo wiedziałam, że nie mogę bez tego żyć. Że muszę pisać, żeby być szczęśliwą, czułam nawet, że całkiem nieźle mi to wychodzi. Założyłam bloga, bo rozmawiając z ludźmi dochodziłam do wniosków, że może moje doświadczenia ze stanami depresyjnymi, z ciągłą walką o dobre samopoczucie, o spełnianie marzeń, relacja z wygranych i przegranych, może komuś pomóc. Naprawdę w to wierzyłam.
Jednak nagle pod wpływem poradników i kursów, które zaczęłam namiętnie czytać, bo przecież chciałam być profesjonalna w pisaniu bloga, zrobiłam zwrot o sto osiemdziesiąt stopni. Nieświadomie przeniosłam środek ciężkości z prostego uszczęśliwienia mnie samej, na innych ludzi: muszę mieć harmonogram publikacji, muszę dawać wartość, reklamować się na grupach, gdzie wszyscy się reklamują a nikt niczego nie szuka. Muszę robić zdjęcia i podpisywać je trzydziestoma hashtagami. Muszę być profesjonalną blogerką, a nie potrafię napisać elevator speech! Po drodze zaczęłam mieć absurdalne pretensje do bliskich mi ludzi, że mnie nie wspierają, bo nie komentują, nie udostępniają. Za tym pojawiły się wątpliwości: może jednak wcale nie jestem dobra, jeśli nawet im nie podoba się to co robię.
Moje samopoczucie się pogarszało, było rządzone przez ilość lajków i komentarzy, wiara w siebie zupełnie zniknęła i znowu zdarzył mi się ten dzień, kiedy nie miałam na nic siły, i jednocześnie wszystkiego się bałam. Za tym przyszedł spadek odporności i choroba, bo tak to już u mnie działa. Przestałam pisać na blogu, bo przecież nie miałam nic wartościowego do powiedzenia. Dopiero niedawno odkryłam, biorąc siebie samą na dywanik, zadając mnóstwo pytań, że wszystko wynika z tego, że zabrakło mi równowagi, cierpliwości, i że po raz kolejny w życiu zapomniałam, że moim obowiązkiem na tej planecie jest uszczęśliwić samą siebie. Przestając pisać zrobiłam zupełnie odwrotnie.
IV
Nowy rok to dalej jestem ta stara ja. Ile bym nie zrobiła, to dla samej siebie robię za mało albo źle. Więc czasem dochodzę do tego, że lepiej już nic nie robić, bo samej siebie nie zadowolę. Kręcę się w kółko, bo tu potrzeba czegoś innego niż zmiana cyfry w dacie. Przygnębiło mnie, że wraz z nastaniem 2017 ja ani nie zrobiłam się silniejsza, ani nie doszłam do tego jaka chcę być. A przecież to taka okazja, żeby zrobić w sobie porządek, czytałam przecież o tym na tylu blogach! Dlaczego ja nie potrafię być inna?!
Bo jestem jaka jestem a nowy rok to wciąż ta sama historia, co najwyżej nowy rozdział. Tyle lat uciekałam przed tym banałem, nie chciałam tego przyznać, przywiązując początkom jakąś magiczną moc. Nie chcę już uciekać.
Życie jest sinusoidą zwątpień i wiary, czasem z i bez stanów depresyjnych, łzami smutku i szczęścia. Po prostu huśtawką…
I może moje życie to najważniejsza książka jaką przyjdzie mi napisać?
V
Boję się, dawno nie musiałam aż tak mocno się starać o swoje dobre samopoczucie. Chwilami się tego wstydzę.
Leave a Reply